Recenzja - „Kochanka księcia” Geneva Lee


Po co czekać, aż słońce samo wyjdzie zza chmur, skoro możesz zapalić światło?

Są takie momenty, że kończę książkę na czytniku i żałuję, że mam papierowego egzemplarza, bo z pewnością jeszcze do niej wrócę. Oczywiście zawsze mogę się w niego zaopatrzyć, ale powieści, które już czytałam, zawsze stoją za tymi, których nie udało mi się znaleźć w abonamencie i jedyną opcją jest kupno. Są też takie historie, gdy niezmiernie cieszę się z mojego Legimi, bo oszczędzają mi żalu z powodu gotówki wyrzuconej w błoto. Zgadniecie do której kategorii zalicza się Kochanka księcia, skoro już o tym wspominam? Ano, niestety do drugiej.

Na przyjęciu z okazji ukończenia studiów na Uniwersytecie Oksfordzkim Clara Bishop spotyka intrygującego mężczyznę o demonicznym spojrzeniu. Chociaż ich znajomość miała skończyć się na jednym pocałunku, to nie może o nim zapomnieć. Mężczyzna wydawał się jej bardzo bliski, jakby skądś go znała. Kiedy do drzwi Clary pukają paparazzi, okazuje się, że tajemniczym przystojniakiem był książę Alexander.
Prawowity następca tronu to niebezpieczny bad boy, który słynie z tego, że zawsze dostaje to, czego pragnie. Jego najnowszym kaprysem staje się Clara. Alexander proponuje jej układ, w którym dziewczyna zostanie jego sekretną kochanką. Czy zdołają utrzymać swój związek w tajemnicy? Czy niebezpieczny książę poczuje do Clary coś więcej?
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Tandetne romansidła, powieści z bad boyami w roli głównej i erotyki to w moim przypadku typowe gulity pleasure. Raz na ruski rok uda mi się wyczaić w tym gronie jakąś perełkę, która naprawdę mnie zachwyci, ale z reguły ograniczam się do przeczytać i zapomnieć. Ten rodzaj powieści pozwala mi na kilka godzin oderwać się od rzeczywistości i przez chwilę udawać, że świat nie istnieje, a ja wcale nie mam stosu piętrzącej się roboty. Ich recenzje rzadko pojawiają się na blogu, bo i moja opinia zwykle zamykałaby się w dwóch zdaniach, więc po co Was zanudzać? I choć większość z nich obieram neutralnie, to tak jak czasami uda mi się wyłapać coś, co faktycznie wstrzela się w mój gust, tak i trafiam na prawdziwe koszmarki. Toteż dziś przyszłam Was ostrzec przed Kochanką księcia.

Pierwsza część serii Royals miała być dosłownie niezobowiązującą lekturą na jeden wieczór, a przyprawiła mnie o mały ból głowy, bo... okazało się, że to normalnie kolejny Grey. Pojawiło się całe mnóstwo powieści, zarówno lepszych, jak i jeszcze gorszych od pierwowzoru. Jak grzyby po deszczu na rynku wydawniczym ukazywały się propozycje kolejne pozycje bazujące na podobnych schematach. Jednak Kochanka księcia to wypisz, wymaluj prawie kopia powieści E.L. James. Wymieńmy USA na Anglię, CEO na następcę tronu, zmieńmy podłoże dlaczego nie lubi być dotykany i magicznie Christian zamienia się w Alexandra. Jestem niebezpieczny, zniszczę cię... brzmi znajomo? Dla mnie aż za bardzo. Podobnie zresztą jest z Clarą jeśli prześledzić jej rozmyślania o sobie i związku z Alexandrem. Ona i Ana na pewno by się zaprzyjaźniły, bo są ulepione z tej samej gliny.

Nie spodziewajcie się też zbyt wartkiej akcji, bo ta prawie nie istnieje. Bohaterowie praktycznie przez cały czas uprawiają seks, okraszony takimi tekstami, że byłam normalnie zażenowana albo pękałam ze śmiechu. Dodatkowo miałam wrażenie, że poza faktem zmiennych okoliczności, czytam w kółko tę samą scenę, bo różnice były naprawdę mikroskopijne. Generalnie chciałabym powiedzieć coś więcej o fabule, ale Geneva Lee dosłownie nie umiejscowiła w swojej książce niczego poza relacjami intymnymi bohaterów, przeplatanych od czasu do czasu najazdem paparazzich. 

Kontynuując lekturę wbrew własnemu rozsądkowi, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie drzemią we mnie jakieś masochistyczne skłonności, bo 1/3 tej książki sprawiła, że już miałam dość. Mimo to dzielnie brnęłam przez kolejne strony, chyba tylko po to, żeby zbierać w swoim mózgu kolejne absurdalne sceny. Ja ze swojej strony stanowczo odradzam Kochankę księcia, chyba że należycie do fanów twórczości E.L. James i macie ochotę na retelling jej historii. Nie znajdziecie tu praktycznie niczego więcej. 
  
Moja ocena: 3+/10

Skończyłam czytać: marzec 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 6,46/10
Ilość stron: 488
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 23 lutego 2018 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Monika Pianowska

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi , proszę zostaw po sobie ślad. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Nie mam nic przeciwko linkom, jednak poza nimi, chyba wypadałoby napisać coś więcej ;)



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka