Recenzja - „Eliza i jej potwory” Francesca Zappia


Jestem kompletnym wrakiem ludzkim i jest mi z tym całkiem dobrze.

Pokochałam Francesce Zappie za Wymyśliłam cię i wtedy powiedziałam, że po kolejną jej powieść sięgam w ciemno. Po tej lekturze nadal uwielbiam tę autorkę, jednak tym razem towarzyszy mi trochę więcej zastrzeżeń. Żeby rozwiać wątpliwości już na wstępie - Eliza i jej potwory to naprawdę dobra książka, tylko że chyba miałam odrobinę większe oczekiwania (z czego do końca nie zdawałam sobie sprawy, dopóki nie zaczęłam rozbierać jej na części). 

Eliza ma 18 lat i jest prawdziwą ekscentryczką i nerdem, a do tego boryka się z chorobliwą nieśmiałością oraz brakiem jakichkolwiek znajomych. Drwiny, wyzwiska, przemykanie pod ścianami i nieustanne okupowanie swojego pokoju - tak wygląda jej życie w realu. W internecie za to jest LadyKonstelacją, ekstremalnie popularną na całym świecie autorką komiksu Morze potworne. Ma tam też swoją niewielką, ale wierną grupę wsparcia. Funkcjonuje więc właściwie tylko w sieci, rzeczywistości poświęcając tak mało uwagi, jak tylko się da.
I wtedy do jej szkoły trafia Wallace, były futbolista, a obecnie fan Morza potwornego i twórca fanfików na jego temat, który sprawia, że Eliza zaczyna dopuszczać do siebie myśl o życiu poza siecią. Hm, może związki międzyludzkie mają jakiś sens?
Ona i Wallace stają się sobie coraz bliżsi, dziewczyna nie chce jednak ujawnić mu swojej tajemnicy. Problem w tym, że z sekretów nigdy nie wynika nic dobrego i przez nie cały kruchy świat Elizy może runąć z hukiem… I jak wtedy stawić czoła swoim lękom? Jak pokonać własne potwory? Czy da się być blisko z kimś w realu?
(Źródło: Wydawnictwo Feeria Young)

Jestem już w takim momencie mojego życia, że literaturę młodzieżową staram się dobierać naprawdę ostrożnie i powolutku zaczynam się zastanawiać czy po prostu z niej nie wyrosłam. Jednak nie jestem jeszcze całkowicie gotowa zrezygnować i nadal zdarza mi się trafić na pozycje, które nawet jeśli mnie na zachwycą, to ogromnie mi się podobają. Tak było choćby w przypadku poprzedniej książki Francesci Zappii, czyli Wymyśliłam Cię. Podjęcie przez autorkę tematu schizofrenii okazało się strzałem w dziesiątkę i sprawiło, że jej książka faktycznie wyróżniła się na tłumie innych. Krótko mówiąc nie była to jedna z lektur przeczytać i zapomnieć - zamiast tego fabuła faktycznie przez chwilę kołatała mi się w głowie. Tego samego oczekiwałam po Elizie i jej potworach, a przynajmniej miałam nadzieję, że tak będzie.

Tym razem pisarka postawiła nie tyle co na chorobę psychiczną, ale wyobcowanie i ograniczanie swojego życia do wirtualnego świata. Temat zdecydowanie jest na czasie, bo wybieranie internetowej rzeczywistości zamiast faktycznego stanu rzeczy to coś, co w popkulturze pojawiło się już kilkanaście razy. Eliza dużo lepiej czuje się jako Lady Konstelacja, tworząc i publikując swój komiks w sieci, niż we własnej skórze. Ma wrażenie, że nikt jej nie rozumie w domowym zaciszu i szuka tego w internecie. Jednak jej stosunki z rodziną to coś, co gdzieś tam nie pasowało mi w tej książce. Widzicie to nie tak, że jej rodzice zaniedbują córkę, to raczej ona nie dopuszcza ich do siebie. Także jej rozmyślania jak bardzo nikt jej nie rozumie oraz jak okropnie jest w domu, bywały po prostu irytujące. 

Za to w przeciwieństwie do domowych stosunków, pokochałam wręcz relację Elizy i Wallece'a. Jest w niej jakiś taki urok i nieśmiałość, że była po prostu przesłodka - na początku. Później nadal pozostawała w tym klimacie, a jednocześnie stanowiła siłę napędową fabuły. To nie tak, że to książka o miłości, bo Eliza i jej potwory to nie romans i nie jest to główny wątek tej powieści. Jednak ze wstydem przyznaję, że to właśnie ten najbardziej zapadł mi w pamięć i wpłynął na to, jak odebrałam całokształt tej historii. Nie da się też nie wspomnieć o przepięknym wydaniu i wpleceniu pomiędzy rozdziałami fragmentów komiksu Elizy - podobnie jak w przypadku poprzedniej książki autorki, taki smaczki w wyglądzie książki to coś, co bardzo lubię i doceniam. Natomiast mam pewien niesmak, że w wiadomościach pomiędzy bohaterami (a tych trochę się przewinęło przez kartki) brakowało polskich znaków. Żałuję, że nie mam oryginału, żeby sprawdzić, czy było to uzasadnione działanie, czy też inwencja tłumacza/redakcji. Jeśli to drugie, to nie mam pojęcia skąd wzięło się przeświadczenie, że nie powinny się one tam znaleźć? 

I tak jak bardzo chciałabym napisać coś więcej, to nie mam pojęcia co mogłabym jeszcze powiedzieć. Eliza i jej potwory to książka młodzieżowa, która ma w sobie wspaniałe pióro Zappi, uroczy wątek miłosny, trochę dramatu i mnie osobiście bardzo przypadła do gustu. Zabrakło wprawdzie czegoś, co wprawiłoby mnie w zachwyt, ale to była bardzo przyjemna lektura, choć nieznacznie gorsza od Wymyśliłam cię - przynajmniej moim zdaniem. 

Moja ocena: 7/10

Skończyłam czytać: listopad 2017 r.
Ocena na Lubimy Czytać: 7,34/10
Ilość stron: 400
Okładka: miękka
Data wydania: 25 października 2017 r.
Wydawnictwo: Feeria Young
Tłumaczenie: Marek Cieślik
Cena (z okładki): 36,99 zł


Ludzie w depresji nie chowają się przed swoimi potworami. Ludzie w depresji dają im się pożreć.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Feeria Young

Recenzja - „Idealna dziewczyna” Carrie Blake


Po Idealną dziewczynę sięgnęłam zupełnie spontanicznie - z nudów zaczęłam przeglądać nowości w moim abonamencie Legimi (o którym parę słów pisałam TU) i przyciągnęła mnie okładka. Już na wstępie zaznaczę, że powieść ani mnie nie zachwyciła, ani nie obrzydziła mi twórczości autorki. Dlaczego o tym wspominam? Cóż gdyby nie jeden istotny fakt ta recenzja pewnie by się nie pojawiła... Jesteście ciekawi, co jednak skłoniło mnie do skreślenia tych kilku zdań? 

Zacznijmy od tego, że opis wydawcy, choć adekwatny do fabuły, jest raczej przydługi i poniekąd cieszę się, że go ominęłam (z natury uważam, że blurb powinien być stosunkowo krótki). Jak go streścić w dwóch zdaniach? Dziewczyna spotka faceta, który wciąga ją w odgrywanie dziwnych scenariuszy, zwykle z podtekstem erotycznym. Isabel daje się pochłonąć gierkom prowadzonym przez Matthew trącąc przy tym niejako poczucie własnego ja. Nie wie jednak, że za sznurki pociąga ktoś inny. Jeśli to dla Was za mało - śmiało, zapraszam do kolejnego akapitu. 

Zderzenie z nowojorską rzeczywistością sprawia, że młoda Isabel Archer porzuca marzenia o karierze aktorskiej i podejmuje pracę w sklepie z materacami, żeby związać z koniec z końcem. Znużona tym zajęciem dziewczyna pragnie nowej roli we własnym życiu. Gdy para przyjaciół zachęca ją do założenia konta na Tinderze, Isabel odkrywa, że wciąż może grać, zamieniając pierwsze – i jedyne – randki w mały teatr i obsadzając siebie w roli Dziewczyny Idealnej dla każdego mężczyzny, z którym się spotka. To dla niej niewinna zabawa, która kończy się buziakiem na dobranoc i niczym więcej – do czasu, gdy Isabel spotyka Matthew – diabelnie przystojnego i czarującego mężczyznę, który pracuje dla Vala Mortona, byłej gwiazdy kina i potężnego magnata nieruchomości.
Gdy Isabel przyznaje się Matthew do swoich gierek, mężczyzna chce dołączyć do teatru, jednak reguły zaczynają się zmieniać. Dziewczyna traci kontrolę nad scenariuszem i sama staje się marionetką posłusznie biorącą udział w rozmaitych seksualnych grach i wyzwaniach, które wymyśla jej nowy partner. Jednak wkrótce Isabel zaczyna się zastanawiać, czy to na pewno Matthew pociąga za sznurki…
Wrodzona intuicja i poczucie moralności zaczynają ją zawodzić, w miarę jak coraz bardziej pogrąża się w mrocznym świecie, rozkoszując się seksualnymi doświadczeniami, o jakich wcześniej nie śniła.
Jednak gdy ukochany przydziela jej ostatnią rolę, erotyczna gra wymyka się spod kontroli i nabiera przestępczego wymiaru, a Matthew i Isabel oboje stają się bezwolnymi marionetkami w rękach Mortona…
(Źródło: Wydawnictwo Burda Książki)

Tak jak wspominałam Idealna dziewczyna to był zupełny strzał w ciemno. Przede wszystkim nie wiedziałam, że ma być to thriller erotyczny, czyli gatunek, którego - mniej lub bardziej świadomie -  do tej pory udało mi się uniknąć. Chyba. Przynajmniej nie przychodzi mi do głowy inna historia podobna do tej, także załóżmy, że to moje pierwsze spotkanie. Wspominam o tym dlatego, że thrillery i kryminały to nie moja bajka, choć oczywiście sięgam i po powieści z tych gatunków. Tylko, że robię to bardzo rzadko i raczej niechętnie, co też nie znaczy, że te książki mi się nie podobają. Po prostu mija dużo, dużo czasu zanim zdecyduję się na lekturę. Stąd też brakuje mi materiału do porównania czy autorka dobrze się spisała na tle podobnych historii, czy też powieliła znane schematy. 

To nie jest książka, która zatrzęsła moim światem. Nie denerwowałam się, jak potoczy się akcja, nie poczułam się zszokowana końcówką i nie zachwyciła mnie kreacja bohaterów. Chociaż warto wspomnieć, że dużo bardziej polubiłam Matthew i jego pokrętny umysł, niż Isabel i jej gotowość do spełniania jego rozkazów, zachcianek, wytycznych - jak zwał tak zwał. Może dlatego, że nadal nie jestem pewna, co o nim myśleć, nawet mimo rozdziałów z jego perspektywy. Dręczy mnie uczucie, że on mógłby mieć jakiegoś asa w rękawie, którego czytelnik nie miał jeszcze okazji poznać. Albo się mylę i doszukuję smaczków tam gdzie ich nie ma. Kto to wie? 

Sama fabuła była interesująca, ale przez większość czasu nie znajdziecie tu dramatycznych zwrotów akcji czy budzących dreszczyk emocji. Cóż przynajmniej ja tego nie dostrzegłam, choć może być to związane z faktem, że niewiele thrillerów sprawiło, że faktycznie angażowałam się w akcję. Stąd też nie pałam miłością do tego gatunku. Kurczę, w sumie mam tak nijakie odczucia po tej lekturze, że nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać. Pod względem technicznym było w porządku. Nie przypominam sobie, żeby jakieś dialogi powodowały u mnie chęć walenia głową o ścianę, a styl autorki jest całkiem przyjemny w odbiorze. Całość pochłonęłam w ciągu jednego wieczora, ale to u mnie raczej norma niż cecha, która mogłaby świadczyć o wyjątkowości Idealnej dziewczyny. Po prostu należę do tych osób, które nie potrafią się rozstać z lekturą, dopóki się nie skończy. 

A skoro już wiecie, że powieść Carrie Blake nie spowodowała u mnie ani zachwytów ani zdegustowania, to wróćmy do tego, co właściwie skłoniło mnie do napisania tej recenzji. Weszłam na LC i zobaczyłam naprawdę niską średnią ocen - i pierwszy raz, kiedy spotkałam się z tak miernymi notami zaraz po premierze książki. W końcu bądźmy szczerzy, to raczej czas kiedy spotyka się głównie pozytywne opinie z nielicznymi wyjątkami. Poza tym coś mi nie pasowało, patrząc, że recenzje które czytałam były raczej pochlebne i to autentycznie nie była aż tak zła powieść. I znalazłam to:

Nie wiem, kiedy ta recenzja się pojawi, bo mam zaplanowanych parę innych, ale zwracam Waszą uwagę, że to stan z dnia po premierze, bo wtedy też czytałam tę książkę. I tak jakoś fakt, że trafiłam na takie cuda w sieci sprawił, że jednak postanowiłam wyrzucić z siebie tę parę słów o Idealnej dziewczynie. W końcu żadna motywacja do pisania nie jest zła, a ja biorę to co mi świat rzuca pod nogi, a tym przypadku padło na walkę z trollem ;).

Podsumowując? Idealna dziewczyna to całkiem dobra powieść, ale nie skłoniła mnie do zachwytów. Nie znalazłam tu ani rażących wad, ani ogromniej gamy zalet. Technicznie mogłabym czytać w tym czasie coś, co bardziej trafiałoby w moje gusta, ale raz na jakiś czas w sumie lubię takie strzały w ciemno. Carrie Blake stworzyła opowieść, która umiliła mi dość nudny wieczór - jednym słowem, była całkiem w porządku. Niestety sami będziecie musieli zdecydować, czy to coś dla Was, bo w sumie nie wiem, czy powinnam Wam ją polecać, czy jednak odradzać. Myślę, że jeśli jesteście fanami thrillerów erotycznych, to może być książka dla Was, choć stanowczo zabrakło tu jakiegoś dramatycznego zwrotu akcji lub zaskakującej końcówki.

Moja ocena: 5/10

Skończyłam czytać: luty 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 4,81/10
Ilość stron: 300
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 15 lutego 2018 r.
Wydawnictwo: Burda Książki
Tłumaczenie: Anna Kowalska
Cena (z okładki): 39,90 zł  



Gdy moja czysta, nieskazitelna powierzchnia uległa zniszczeniu, wypalona przez seks, pragnienie
 i pożądanie, zostało tylko to, co prawdziwe: samo ciało, skóra, dotyk, bez duszy.
 Pożądanie, deprawacja, zepsucie.


Recenzja - „Kochanka księcia” Geneva Lee


Po co czekać, aż słońce samo wyjdzie zza chmur, skoro możesz zapalić światło?

Są takie momenty, że kończę książkę na czytniku i żałuję, że mam papierowego egzemplarza, bo z pewnością jeszcze do niej wrócę. Oczywiście zawsze mogę się w niego zaopatrzyć, ale powieści, które już czytałam, zawsze stoją za tymi, których nie udało mi się znaleźć w abonamencie i jedyną opcją jest kupno. Są też takie historie, gdy niezmiernie cieszę się z mojego Legimi, bo oszczędzają mi żalu z powodu gotówki wyrzuconej w błoto. Zgadniecie do której kategorii zalicza się Kochanka księcia, skoro już o tym wspominam? Ano, niestety do drugiej.

Na przyjęciu z okazji ukończenia studiów na Uniwersytecie Oksfordzkim Clara Bishop spotyka intrygującego mężczyznę o demonicznym spojrzeniu. Chociaż ich znajomość miała skończyć się na jednym pocałunku, to nie może o nim zapomnieć. Mężczyzna wydawał się jej bardzo bliski, jakby skądś go znała. Kiedy do drzwi Clary pukają paparazzi, okazuje się, że tajemniczym przystojniakiem był książę Alexander.
Prawowity następca tronu to niebezpieczny bad boy, który słynie z tego, że zawsze dostaje to, czego pragnie. Jego najnowszym kaprysem staje się Clara. Alexander proponuje jej układ, w którym dziewczyna zostanie jego sekretną kochanką. Czy zdołają utrzymać swój związek w tajemnicy? Czy niebezpieczny książę poczuje do Clary coś więcej?
(Źródło: Wydawnictwo Kobiece)

Tandetne romansidła, powieści z bad boyami w roli głównej i erotyki to w moim przypadku typowe gulity pleasure. Raz na ruski rok uda mi się wyczaić w tym gronie jakąś perełkę, która naprawdę mnie zachwyci, ale z reguły ograniczam się do przeczytać i zapomnieć. Ten rodzaj powieści pozwala mi na kilka godzin oderwać się od rzeczywistości i przez chwilę udawać, że świat nie istnieje, a ja wcale nie mam stosu piętrzącej się roboty. Ich recenzje rzadko pojawiają się na blogu, bo i moja opinia zwykle zamykałaby się w dwóch zdaniach, więc po co Was zanudzać? I choć większość z nich obieram neutralnie, to tak jak czasami uda mi się wyłapać coś, co faktycznie wstrzela się w mój gust, tak i trafiam na prawdziwe koszmarki. Toteż dziś przyszłam Was ostrzec przed Kochanką księcia.

Pierwsza część serii Royals miała być dosłownie niezobowiązującą lekturą na jeden wieczór, a przyprawiła mnie o mały ból głowy, bo... okazało się, że to normalnie kolejny Grey. Pojawiło się całe mnóstwo powieści, zarówno lepszych, jak i jeszcze gorszych od pierwowzoru. Jak grzyby po deszczu na rynku wydawniczym ukazywały się propozycje kolejne pozycje bazujące na podobnych schematach. Jednak Kochanka księcia to wypisz, wymaluj prawie kopia powieści E.L. James. Wymieńmy USA na Anglię, CEO na następcę tronu, zmieńmy podłoże dlaczego nie lubi być dotykany i magicznie Christian zamienia się w Alexandra. Jestem niebezpieczny, zniszczę cię... brzmi znajomo? Dla mnie aż za bardzo. Podobnie zresztą jest z Clarą jeśli prześledzić jej rozmyślania o sobie i związku z Alexandrem. Ona i Ana na pewno by się zaprzyjaźniły, bo są ulepione z tej samej gliny.

Nie spodziewajcie się też zbyt wartkiej akcji, bo ta prawie nie istnieje. Bohaterowie praktycznie przez cały czas uprawiają seks, okraszony takimi tekstami, że byłam normalnie zażenowana albo pękałam ze śmiechu. Dodatkowo miałam wrażenie, że poza faktem zmiennych okoliczności, czytam w kółko tę samą scenę, bo różnice były naprawdę mikroskopijne. Generalnie chciałabym powiedzieć coś więcej o fabule, ale Geneva Lee dosłownie nie umiejscowiła w swojej książce niczego poza relacjami intymnymi bohaterów, przeplatanych od czasu do czasu najazdem paparazzich. 

Kontynuując lekturę wbrew własnemu rozsądkowi, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie drzemią we mnie jakieś masochistyczne skłonności, bo 1/3 tej książki sprawiła, że już miałam dość. Mimo to dzielnie brnęłam przez kolejne strony, chyba tylko po to, żeby zbierać w swoim mózgu kolejne absurdalne sceny. Ja ze swojej strony stanowczo odradzam Kochankę księcia, chyba że należycie do fanów twórczości E.L. James i macie ochotę na retelling jej historii. Nie znajdziecie tu praktycznie niczego więcej. 
  
Moja ocena: 3+/10

Skończyłam czytać: marzec 2018 r.
Ocena z Lubimy Czytać: 6,46/10
Ilość stron: 488
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 23 lutego 2018 r.
Wydawnictwo: Kobiece
Tłumaczenie: Monika Pianowska

Recenzja - „Siła, która ich przyciąga” Brittainy C. Cherry

Miłość. Uczucie, które sprawiało, że ludzie zarówno wznosili się do chmur,
 jak i upadali na samo dno. Uczucie, które trawiło ludzkie serca, a także spalało ich dusze.
Początek i koniec każdej podróży.

Uwielbiam Brittainy C. Cherry. Swoją przygodę z jej twórczością rozpoczęłam od Kochając Pana Danielsa, a Ogień, który ich spala podbił moje serce, nawet jeśli miałam problemy z relacją głównych bohaterów. Siła, która ich przyciąga po raz kolejny udowadnia mi, że są pisarze po twórczość których mogę sięgać w ciemno i się nie zawiodę. Brittainy C. Cherry można kochać, albo nienawidzić - ja z pewnością zaliczam się do tej pierwszej grupy. 

Z Grahamem Russellem nie byliśmy dla siebie stworzeni. Mną targały emocje, on pogrążony był w apatii. Ja śniłam na jawie, jego trawiły koszmary. Płakałam, podczas gdy jego oczy pozostawały suche. Pomimo jego skutego lodem serca i mojego porywczego temperamentu, czasami łączyły nas chwile. Chwile, gdy patrzyliśmy sobie w oczy, dostrzegając skrywane w nich tajemnice. Chwile, gdy jego usta doświadczały moich obaw, a ja oddychałam jego bólem. Chwile, kiedy wyobrażaliśmy sobie jakby to było, gdybyśmy byli zakochani. Dzięki tym chwilom unosiliśmy się ku chmurom, tam jednak dopadała nas rzeczywistość i jakaś siła zmuszała do zejścia na ziemię. Graham Russell nie był mężczyzną, który potrafi kochać. Ja również nie byłam w tym dobra. Mimo to, gdyby dane mi było znów się zakochać, zatraciłabym się w nim już na zawsze.
Nawet jeśli przeznaczone byłoby nam roztrzaskać się o skały.
(Źródło: Wydawnictwo Filia)

Nie wiem czemu, ale moje krytyczne oko zawsze dostaje zaćmienia, gdy przychodzi do oceny twórczości  Cherry. Także nawet jeśli pieję z zachwytu, to gdzieś tam kołacze mi się myśl, że jej książki nie są idealne - wręcz przeciwnie. Tak jak pisałam we wstępie, można ją kochać albo nienawidzić, jednak istnieje mała szansa, że dacie radę przejść obok tych historii całkiem obojętnie.

W przeciwieństwie do Kochając Pana Danielsa czy Ognia, który ich spala tym razem autorka wybrała dojrzalszą kreacją bohaterów, przynajmniej jeśli spojrzymy na to z perspektywy ich wieku. Połączenie gburowatego pisarza i nakręconej hipiski to coś, co mogło pójść bardzo źle, a jednak  to właśnie różnice pomiędzy Grahamem i Lucy sprawiły, że tak bardzo pokochałam ich relację. Uwielbiam fakt, że autorka poświęciła czas, żeby ich wzajemne stosunki rozwijały się (stosunkowo) powoli, ponieważ trochę czasu upłynęło zanim wystąpiła pomiędzy nimi jakaś cieplejsza wymiana zdań. Dzięki temu ich relacja wydaje się znacznie bardziej autentyczna i choć jestem pewna, że wybaczyłabym autorce miłość od pierwszego wejrzenia (co rzadko toleruję), to cieszę się, że oszczędziła mi tego. 

Bywały momenty, gdy optymizm Lucy niesamowicie mnie irytował, kiedy zamiast tupnąć nogą i się wkurzyć, kobiety nie opuszczało pozytywne myślenie. A z drugiej strony jej charakter tak dobrze równoważył Grahama, że gdyby nie on, to ten związek nie miałby racji bytu. Choć jak przystało na Cherry nie był on usłany różami - bo przecież trzeba dorzucić odpowiednią dawkę dramatów - to Siła, która ich przyciąga podbiła moje serce. Tym razem wprawdzie obyłam się bez chusteczek, ale nie sprawia to, że wspominam tę historię z mniejszym zachwytem, niż pozostałe książki autorki. Kurczę, Cherry ma po prostu coś w swoich powieściach, co siada mi na emocje i sprawia, że te romanse do mnie trafiają. Nie brakuje tu dramatycznych wydarzeń, które utrzymają zainteresowanie czytelnika, a jednocześnie to historia, w której główne skrzypce grają emocje i relacje, nie tylko pomiędzy głównymi bohaterami, ale także ich stosunku z postaciami drugoplanowymi. 
To normalne, że byliśmy od siebie różni. Lucy miała serce na dłoni, moje natomiast skrępowane łańcuchami spoczywało na dnie duszy. Bez namysłu przytuliłem ją mocniej, gdy zaczęła drżeć. Kobieta, która zawsze wszystko czuła, przywarła do mężczyzny, który w ogóle nic nie czuł. Przez ułamek sekundy odczuwałem jej ból, podczas gdy ona czuła mój chłód, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało.
Co mogę więcej powiedzieć? Siła, która ich przyciąga to kolejna książka Brittainy C. Cherry, która pobiła moje serce. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że ostatnio mam gigantyczną słabość do romansów (nawet tych kiepskich), ale ta powieść ma do zaoferowania więcej niż to. To historia Grahama o tym, jak ciężko dopuścić do siebie ludzi oraz Lucy, że otwarte serce skruszy najwyższe mury. Autorka pozostaje w gronie moich ulubieńców, więc pewnie domyślacie się, że gorąco polecam Wam Siłę, która ich przyciąga - jednak w przeciwieństwie do Ognia, których ich spala - tym razem nie tylko jej fanom, ale i przeciwnikom. Kto wie, może ta pozycja odmieni Wasz stosunek do Cherry? 

Moja ocena: 9/10

Skończyłam czytać: styczeń 2018 r. 
Ocena z Lubimy Czytać: 8,27/10
Ilość stron: 380
Okładka: --- (e-book)
Data wydania: 8 listopada 2017 r.
Wydawnictwo: Filia
Tłumaczenie: Katarzyna Agnieszka Dyrek
Cena (z okładki): 39,90 zł


– Samotność jest złym doradcą – odparł Graham, siedząc na skraju łóżka. – Jest toksyczna, przeważnie zabójcza. Zmusza ludzi do wiary, że lepiej by im było z samym diabłem niż samotnie, ponieważ bycie samemu oznacza porażkę. W jakiś sposób samotność znaczy bycie niewystarczająco dobrym, często więc trucizna samotności wnika w życie i sprawia, że osoba bierze jakąkolwiek uwagę za miłość. Fałszywa miłość zbudowana na podwalinach samotności nie przetrwa, powinienem był o tym wiedzieć. Przez całe życie byłem samotny.


Podsumowanie lutego


Poprzedni miesiąc to przede wszystkim zebranie się do powrotu na bloga, co wcale nie było taką łatwą decyzją, ale bardzo mi tego brakowało. O tym dlaczego mnie nie było i co skłoniło mnie żeby znów się tu pojawić już pisałam, więc nie będę się powtarzać - możecie zajrzeć tutaj. Ten miesiąc to nie taki zły początek, ale jak zwykle brakuje mi systematyczności i to coś, co chciałabym poprawić. Co powiecie na posty we wtorki i piątki? Ustalenie konkretnych dat powinno dać mi motywacyjnego kopa, a Wam powiedzieć kiedy warto tu zajrzeć ;).

Luty to sesja i dwa tygodnie wolnego, jak już zdałam, więc trochę udało mi się przeczytać - w końcu! Pod tym względem pierwsza połowa roku akademickiego była tragiczna, więc byłam niezmiernie szczęśliwa, że po takim czasie nic nie przeszkadzało mi w pożeraniu kolejnych pozycji.
W sumie udało mi przeczytać 6 książek, czyli 2 156 stron, ale wróciłam też do moich ulubieńców, więc ta liczba nie pokazuje, że moje jedyne rozrywki podczas wolnego to czytanie i serial - a tak było ;).

  
  


Najlepsza książka
Korci mnie, żeby powiedzieć żadna z nich, bo z każdą miałam jakieś problemy. Myślę, że postawię na Srebrnego łabędzia. Widzicie w przeciągu tygodnia zdążyłam przeczytać ją dwa razy i to wcale nie dlatego, że za pierwszym razem tak mnie zachwyciła, że skusiłam się na kolejny - była zupełnie, totalnie neutralna. Dopiero za drugim razem dałam się wciągnąć Amo Jones w jej tajemnice i z niecierpliwością czekam na kontynuację. Więc nie jestem zachwycona, ale cliffhanger na końcu zrobił swoją robotę i natychmiast chciałam dorwać w swoje ręce drugą część.

Najgorsza książka
Wahałam się pomiędzy Tyranem, a Moim miejscem na ziemi, bo obie zostawiły po sobie podobne uczucia. Jednak ostatecznie wybiorę pierwszą część serii Alabama Summer, bo w kontynuacji Kinga przynajmniej coś się działo. Książka J. Daniels była lekko naiwnym, dość płytkim czytadłem, którego fabuła oparła się na horyzontalnym mambo głównych bohaterach.


Posty, które pojawiły się na blogu:
(Jak zwykle kliknięcie w grafikę przeniesie Was do odpowiedniej strony)
 
  

Jak Wam minął luty? :)



Drogi Czytelniku,
Bardzo miło gościć Cię w moich skromnych progach. Jeśli podobało Ci się tutaj lub masz jakieś zastrzeżenia czy uwagi, daj mi o tym znać. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej :).
Całusy
Ola

PS. Jeśli sam prowadzisz bloga, zostaw link, łatwiej będzie mi Cię odwiedzić, jednak poza nim, chyba wypadałoby napisać coś więcej? ;)
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka